O jakiejś ósmej zbudziła mnie Kara Falencka wiadomością, że Stalin umiera albo umarł. Słowem, Pan Bóg wmieszał się w tę sprawę, z której oszalała ludzkość chciała go wyłączyć. Jestem chrześcijaninem, ale nie jestem Papieżem, więc nie modlę się o nawrócenie umierającego — tylko cieszę się, że umiera — i modlę się, aby Amerykanie zrozumieli, co to znaczy, i wiedzieli, jak dalej działać. Stalin był mordercą milionów i mordercą prawie że bezpośrednim setek ludzi. Jego geniuszem było przeniknięcie słabości Zachodu i w rezultacie tego największy szantaż, jaki zna historia. Ale Zachód myślał, że był on geniuszem naprawdę i wszystkie pomysły Waszyngtonu czy Londynu rozbijały się o obawę, że ten geniusz zawsze ich zaszachuje. To się kończy.
Nowy Jork, 4 marca
Jan Lechoń, Dzienniki, t. 3, Warszawa 1993.
Stalin umarł. Nie ma perspektywy, z której można by od razu ogarnąć to zdarzenie, i nawet uczuciem nie można na nie odpowiedzieć tak, jak trzeba. Wszystkie nadzieje — najbardziej zuchwałe — są teraz usprawiedliwione i wszystkie obawy — z tą najpierwszą, że oszalała banda może już niedługo rzucić bombę na Nowy Jork. Walka o władzę po Stalinie — to walka o życie, tylko zwycięzca się utrzyma. Stalin był to gangster tak gigantyczny, że był swego rodzaju wielkością. To, co po nim zostało, to (może poza armią) bandyci z szerokiego gościńca, i to, co oni teraz zrobią, trzeba przewidywać z punktu widzenia kryminologa lub policji śledczej [...]. Ludzie karmieni ubóstwianiem Stalina — muszą myśleć dzisiaj: „A jednak on umarł! Jest ktoś silniejszy niż NKWD i kongres partii”.
Nowy Jork, 5 marca
Jan Lechoń, Dzienniki, t. 3, Warszawa 1993.
Wstrząsająca wiadomość: Jan Lechoń popełnił samobójstwo w Nowym Yorku! Zwięzła notatka w gazecie nie podaje żadnych innych okoliczności poza tą, że wyskoczył z najwyższego piętra hotelu, w którym mieszkał. Nie można o tym myśleć bez przerażenia. Wielkie cierpienie poety musiało go doprowadzić do tego kroku. Jedyną przyczyną, która spowodowała depresję, była na pewno utrata wiary i nadziei, że poeta będzie mógł wrócić do takiej Polski, o jakiej marzył.
Oto prawdziwa tragedia emigracji. Na tej samej stronie, na której podano tę straszną wiadomość, była notatka o powrocie do kraju [Stanisława] Cata-Mackiewicza, byłego premiera rządu polskiego w Londynie. Obie te wiadomości są powiązane ze sobą jak najściślej. Jeden wybiera śmierć, drugi powrót do kraju, honory, zaszczyty, sukcesy.
I oto wymowa dziejów Polski, różnych postaw moralnych, tak charakterystycznych dla naszego narodu. Lechoń śmiercią tragiczną potwierdził prawdę swojej poezji. Jest w tym jego protest, jego moralne veto, jego wielkość i samotność.
Warszawa, 10 czerwca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wielkie wrażenie wywarła na nas wszystkich samobójcza śmierć Lechonia. Przed jego pogrzebem czworo pisarzy (z innymi jakoby nie zdążono się porozumieć): Parandowski, Słonimski, Jastrun i ja – wysłaliśmy do ambasady w Nowym Jorku prośbę o wieniec dla Lechonia z napisem: „Wielkiemu poecie – przyjaciele z Warszawy”. Zdaje się, że zmieniono to potem na: „Znakomitemu poecie” i dano podpisy. Myślałam, że ambasada tego nie załatwi, ale załatwili. Radio podawało, że był taki wieniec z takim napisem na pogrzebie Lechonia. Teraz powtarza się pogłoska, że Lechoniowi dopomożono do śmierci, ponieważ chciał wrócić do kraju. Trudno w to uwierzyć wiedząc, do jakiego stopnia i jak już dawno Lechoń był całkowicie ekspatriowany nie tylko w sensie fizycznego przebywania za granicą chyba od roku 1927, ale i duchowo.
Warszawa, 18 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.